Nie słucham muzyki typu house, ale ostatnio zaprzyjaźniłem się z dr House'm. Odwiedzam go dość często i prowadzimy dyskusje o życiu, zdrowiu i przemijaniu...ha, ha. Prawie przyjaciel, choć różnimy się w kilku istotnych kwestiach. Zawsze mogę go wyłączyć, lub włączyć i pojawia się gwarantując błysk intelektu, szczyptę humoru i garść nonszalancji. Poprawia nastrój w chwilach, gdy pusto i nie ma z kim pogadać. Usłyszałem kiedyś, że przypominam dr Jamesa Wilsona. Pamiętam jak się wtedy obruszyłem, że mnie porównano do postaci serialowej. Ale z czasem gdy poznałem tę postać, to i polubiłem. Któż to jest dr Wilson? Spokojny i rozważny przyjaciel szalonego geniusza, wybaczający mu wszelkie dziwactwa i wyskoki, wyciągający go bez przerwy z różnych opresji. Wilson i House to prawdziwi przyjaciele, wierni i oddani sobie, zawsze mogący na siebie liczyć. Nie widać tego w rozmowach jakie ze sobą prowadzą, ale w serialu było wiele dowodów na to, jak jeden potrafi bezinteresownie poświecić się dla drugiego.
Dobrze temu House'owi, że ma takiego przyjaciela!
OdpowiedzUsuńA kiedy smutno i nie ma z kim pogadać, to naprawdę nie tylko z nim można... są tacy, co by się dali pokroić za chwilkę rozmowy. Ale cóż... Wybór należy do Ciebie!
Tak masz racje to kwestia wyboru. Ale wyboru tego co lepsze, nie tylko dla mnie, ale dla innych. Czasami trzeba z czegoś rezygnować, aby niczego nie niszczyć. To ograniczenie wypływa z świadomości i z chęci dobra dla tych osób, które bardzo polubiłem i o nich pewnie nigdy nie zapomnę. Rola niszczyciela w życiu w żaden sposób mi nie pasuje (jedynie w zabawie i grach, haha), bardziej pociągające jest zadanie budowania (w końcu jestem absolwentem technikum budowlanego, haha).
OdpowiedzUsuńNie byłem jeszcze w tym roku we Wrocławiu i nie było egzaminu. Jak będę, to nie będzie żadna tajemnica.
OdpowiedzUsuń