czwartek, 28 października 2010

Nie boję się ekskomuniki

Prezydent Bronisław Komorowski stwierdził w trakcie spotkania z maturzystami w Grudziądzu, że nie boi się ekskomuniki ze strony Kościoła za podpisanie ustawy o in vitro, bowiem w żadnym cywilizowanym kraju europejskim nie zdarzyło się, aby w XXI wieku strefę polityczną dotknęła ekskomunika. Prezydent uważa, że "to instytucja trochę z innej epoki i wydaje mi się, że nic takiego nie będzie miało miejsca, bo byłoby to fatalne także dla relacji państwo-Kościół, demokracja-Kościół".
Pan prezydent liczy prawdopodobnie na przysłowiową polską pobłażliwość. W polskiej historii doświadczył jej, opisany ongiś przez Stanisława Mackiewicza, wojewoda Kazimierz Sapieha: "Polska jest krajem odważnych żołnierzy i tchórzów cywilnych. Czasami zabierze głos u nas jakiś Skarga i w patetycznej, wielkiej, mocarnej wizji podepcze baranią tępotę solidarnego głupstwa. Czasami u nas zabrzmi głos z taką siłą przekonania, że społeczeństwo osłupieje. I cóż wtedy? Wtedy mamy własną metodę polską przeciwstawiania się patosowi. Oto w końcu wieku XVII [1694 r.] w katedrze wileńskiej biskup [Konstanty Kazimierz] Brzostowski wyklinał hetmana [Kazimierza] Sapiehę. Padały wielkie słowa strasznego przekleństwa. Nikt, kto wierzy w Boga, nie powinien był od tej chwili wyklętemu grzesznikowi podać kubka wody, choćby umierał z pragnienia. Katedra była pełna. Wszyscy w rękach trzymali zapalone świece. W chwili gdy wyklinający biskup zawołał: „Anathema! Anathema! Anathema!”, wszyscy, według średniowiecznego rytuału, rzucili świece na posadzkę katedralną na znak, że biorą udział w tym przekleństwie. Po czym wszyscy wprost z katedry poszli do pałacu wyklętego Sapiehy na obiad, ponieważ tego dnia były jego imieniny". (Stanisław „Cat” Mackiewicz, Stanisław August, s. 280) Ja na obiad do prezydenta nie idę....,
bo mnie na obiad nie zaprosi. hahaha.

Co zrobić z problemem?


Pomyśl, jakby sobie z nim poradzili inni?
Na przykład: co by zrobił na twoim miejscu poseł, profesor, przedszkolak, Eskimos, chory... Za­baw się w ankietera podróżującego w czasie i przestrzeni po całym świecie, książkach, filmach.
 Prześpij się z problemem
Odskocz od problemu, zajmij się czymś innym, zmęcz się, popracuj fizycznie, przespaceruj, po­słuchaj muzyki, prześpij, idź do kościoła. Wróć do problemu dopiero po jakimś czasie.
 Zrób rozpiskę problemu
Wypisz swoje cele, warunki do ich osiągnięcia i przeszkody na drodze. Koniecznie wypisz - cza­sem czarno na białym widać lepiej.
 Nie rób nic
Zastanów się, co będzie gdy nie zrobisz nic, by problem rozwiązać, co się wtedy stanie, jakie bę­dą konsekwencje.
Potnij problem w czasie
Usiądź wygodnie i zastanów się co będzie się działo z twoim problemem za minutę, za godzinę, jutro, za rok, za 5 lat? Czy rzeczywiście problem jest taki straszny?
Rozwiązanie „inkubacyjne"
Zapisz problem na kartce i powieś w kuchni na lodówce. Dopisuj od czasu do czasu skojarzenia, możesz o to poprosić także innych domowników. Możesz nosić ze sobą kartkę, notes lub dykta­fon i zapisywać pomysły, które nie wiadomo kiedy nadchodzą.
Wyjdź z problemem do ludzi
Czasami wystarczy kogoś zapytać, poznać zdanie innych, podzielić się z kimś, by znaleźć nie­oczekiwane rozwiązanie.

Jak się dogadać?!

Mów we własnym imieniu („ ja mogę", „ja uważam, że..").
Najlepiej znasz się na tym, co ty widzisz, myślisz, czujesz, przeżywasz.
Nie chowaj się za innymi („przecież każdy widzi, że...", „ wielu jest zdania, że...").
Proś o to, co chcesz dostać.
Wyrażaj swoje życzenia i potrzeby jasno i precyzyjnie.
Nie baw się w zgadywanki, nie owijaj w bawełnę, nie stosuj podchodów.
Unikaj fałszu.
Niech „tak" będzie „tak", „nie" - „nie".
Nie udawaj, że wybaczasz, kochasz, rozumiesz, że coś poprzesz - jeżeli jest inaczej.
Nadawaj pełny komunikat.
Mów: „denerwuje mnie, że to zrobiłeś, tamto zawaliłeś". Nie mów: „jestem na ciebie wściekły, ...obrażony,... zły". Nie dopuszczaj, by ktoś musiał cię pytać „z powodu czego?".
Nie przepraszaj.
Musisz ustosunkować się do tego, co zrobiłeś źle i to naprawić. Nie unikaj zmian. Same przeprosiny zrzucają poczucie winy na innych: Ja przeprosiłem, więc jeśli mi nie przebaczycie,
to już nie moja wina".
Żyj tu i teraz.
Zajmuj się bieżącymi i przyszłymi sprawami. Tylko żyjąc w teraźniejszości, żyjesz w pełni. Nie wracaj ciągle do przeszłości, nie szukaj w niej usprawiedliwienia, nie wypominaj.
Bądź konkretny.
Używaj określeń typu: „ja", „ty", „on", „wczoraj", „dziś", „jutro", „to", „tamto".
Unikaj wypowiedzi w rodzaju: „wszyscy", „nikt", „zawsze", „nigdy", „wszystko",„my", „oni".
Wypowiadaj się.
Mów, co czujesz, myślisz, wiesz.
Nie zadawaj pytań, na które odpowiedzi są ci znane - pytań, które mają kogoś speszyć, złapać
w pułapkę, pokazać, że nic nie wie, albo podnieść twoją wartość.          
Słuchaj swojego ciała.
Komunikaty, uczucia i czyny muszą być zgodne.
Nie graj, nie stresuj się, nie ukrywaj swoich przeżyć, emocji, ale też z nimi nie przesadzaj.
Stawiaj właściwe pytania.
Pytaj „jak?", „co?", „kto?", „gdzie?", „kiedy?".
Unikaj pytania: „dlaczego" - jest inkwizytorskie, wymaga wyjaśnień i uzasadnień, a powoduje usprawiedliwienia kłamstwa. Pytanie „Dlaczego tak się zachowujesz?" można zastąpić pytaniem „Co czujesz w tej chwili?".

Nowy blog - http://pawelztarsu.blogspot.com/

Uruchomiłem nowy blog: poświęcony będzie w całości św. Pawłowi z Tarsu. Będę w nim zbierał informacje, ikonografię, ciekawostki związane z apostołem narodów i miejscami, które nawiedził. Chciałbym, aby to była jak najobszerniejsza baza danych. Obok tego blogu powstają inne "apostolskie". Wkrótce o nich napiszę. Zapraszam na tego bloga: http://pawelztarsu.blogspot.com/

poniedziałek, 25 października 2010

Today, tomorrow

Każdy dzień ma swoje troski, ale jutro jest nowy dzień. Demon i panna Prym

Raj na ziemi

Berta do proboszcza:
- Mylisz się, księże proboszczu. Byłeś w raju i go nie rozpoznałeś. Zresztą zdarza się to większości ludzi na tym świecie. Szukają cierpienia tam, gdzie znaleźliby największą radość, bo wydaje im się, że nie zasługują na szczęście. Demon i panna Prym

Life

Życie może być krótkie albo długie, lecz ważne jest, w jaki sposób je przeżywamy. Demon i panna Prym

niedziela, 24 października 2010

Podsłyszane i zaobserwowane

Po wieczornej Eucharystii ledwie kapłan wszedł do zakrystii tłum młodzieży gimnazjalnej ruszył w jego kierunku z dzienniczkami w ręku. Przypuszczam, że to kandydaci do bierzmowania. Estetycznie brzydko to wyglądało. Wierni śpiewają pieśń, a tu lawa młodzieży prawie biegnąca przez kościół, przez prezbiterium do zakrystii, by być pierwszym/szą z podpisem wielebnego.


Rozmowa dwóch gimnazjalistów: Musimy jeszcze do końca października zaliczyć spowiedź. Chyba za daleko w tym momencie poszła biurokracja kościelna, by żądać podpisu ze spowiedzi. Owczy pęd za podpisami, zaliczeniami, a później bierzmowanie staje się tylko obowiązkowym sakramentem. I w praktyce okazuje się, że nie tyle dojrzałości chrześcijańskiej, tylko pożegnania z Kościołem i kościołem. Bardziej chyba należy kształcić ducha wolności i osobistego wyboru niż ducha musztry i przymusu. Jeśli chcesz... - mówił Jezus. Nie chcesz - trudno możesz odejść. Czy Jezus chciałby by Jego uczniowie biegali po podpisy, że byli na Jego wieczerzy. Absurd. Oni chcieli być.

czwartek, 21 października 2010

Polityczna piaskownica

W TOK FM Janusz Palikot stwierdził, że jego ówczesne wypowiedzi "mają inny sens", które "próbuje się na siłę odczytywać jako wypowiedzi wprost podżegające do jakiegoś prawdziwego stanowiska politycznego. Nigdy nie miałem na myśli, żeby dokonywać jakiejkolwiek przemocy" - podkreślił Palikot. I dodał: - "To Jarosław Kaczyński podpala Polskę pochodniami, wzywa do obalenia prezydenta Komorowskiego". Zatem metoda spychologii, skąd to znamy???aha z piaskownicy, dialog pokłóconych dzieciaków: "to nie jaaaaa, to On, to zrobił!" + palec wskazujący.

środa, 20 października 2010

Podziękujmy temu Panu - na zawsze

Kilka miesięcy temu Palikot w rozmowie z ekipą "Szymon Majewski Show" powiedział. - Największym wilkiem polskiej polityki jest Jarosław Kaczyński (...) Bronisław Komorowski pójdzie na polowanie na wilki, zastrzelimy Jarosława Kaczyńskiego i skórę wystawimy na sprzedaż. Jego wypowiedzi i ich styl powodują, że odpowiedzialność moralną za agresję we współczesnej polityce i ich skutki w dużej mierze ponosi ten polityk z Biłgoraja. W kontekście wczorajszego morderstwa na pracowniku biura PiS-u pan Palikot powinien ponieść konsekwencje za swe wypowiadane słowa. Polityk powinien odpowiadać za swoje słowa. Pachnie mi tu: podżeganiem do zabójstwa. Za swe  skandaliczne wypowiedzi powinien ponieść przynajmniej polityczne konsekwencje. Uważam, że z takimi ludźmi nie powinny zadawać się media i ich lansować. Należy go zbojkotować i wyeliminować go z areny politycznej i społecznej. W życiu publicznym ten pan za dużo złego już uczynił. Prawdopodobnie niedługo doczekamy się tłumaczenia samego Palikota, że to zapewne tylko taka metafora, gra słów, humor i podobne temu.

niedziela, 17 października 2010

Ci rasiści!

Obrazek: podmiejski pociąg do Warszawy, zapchany, jest naprawdę ciasno, pasażerowie mają problemy ze znalezieniem jakiejś poręczy, uchwytu, by bezpiecznie podróżować. Opuszczając przedział o mało mnie szlag nie trafił, zobaczyłem murzyna, który rozsiadł się na dwóch miejscach, na jednym siedział nasz czarnoskóry pasażer, a na drugim rozłożył swoje "zabawki": kurteczkę i jakiś bagaż. Miał szczęście, że wcześniej go nie zauważyłem, bo w języku polskim, a jakby nie rozumiał to w angielskim, albo w niemieckim, albo po rosyjsku, a jakby nadal nie rozumiał to na migi, wytłumaczyłbym, że w takich sytuacjach na siedzeniu nie leży jego kurteczka, ale siedzi biały, albo czarny, albo żółty człowiek. Kolejność nie istotna. Nie przypuszczam, że żadna osoba nie chciała usiąść obok tego człowieka. Później mógłby się poskarżyć: ale Ci Polacy nie tolerancyjni, rasiści, mają czelność zwracać Afrykaninowi bądź Afroamerykaninowi uwagę! Poinformować, że spotkał się z wrogością, z agresją, z podniesionym głosem. Miał szczęście, że nie zwróciłem mu uwagi (zresztą w takiej sytuacji zwróciłbym ją każdemu), ale miał jeszcze większe szczęście, że nie spotkał kogoś bardziej nie panującego nad swoimi emocjami, albo nie przepadającymi za murzynami. Oj, wtedy można by było w "gazecie" się poskarżyć na tych polskich rasistów.

Politycy a samoloty

Na dzisiejszej Eucharystii jedno z dzieci podało intencje do modlitwy wiernych:

Módlmy się za polityków, aby nie latali samolotami. Ciebie prosimy...



Jak zostać szpiegiem?

W starożytnej Babilonii najlepszymi szpiegami ponoć byli kupcy. Mogli swobodnie się przemieszczać, tu trochę pomieszkać, posłuchać, porozmawiać i dalej. Ciekawe jakie we współczesnym świecie zawody są wykorzystywane dla wywiadu. Jeśli kupcy to na pewno nie z osiedlowego bazaru, ale finansowo o kilka poziomów wyżej: bankowcy, czy finansowi potentaci

piątek, 15 października 2010

Miłość z przedszkola

W polskiej telewizji zaserwowano dziś niemieckie kino. Ludo (Til Schweiger) trudni się wynajdowaniem sensacji z życia gwiazd. Będąc dziennikarzem pracującym dla popularnego tabloidu, nie przepuszcza żadnej okazji, by wraz ze swoim fotografem Moritzem (Matthias Schweighöfer) ogrzać się w cieniu sław, a następnie sprzedać mocno podkoloryzowane historie z ich udziałem. Podczas rutynowego w tym fachu przyjęcia zaręczynowego boksera Władimira Kliczki z Yvonne Catterfeld, niespodziewanie bohaterem skandalu staje się sam Ludo, który kończy imprezę w torcie. Jakby tego było mało, sąd skazuje go za zakłócenie porządku na 300 godzin prac społecznych w przedszkolu. Trudno o bardziej dotkliwą karę dla kogoś, kto nie przepada za dziećmi, nigdy jednak nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Ludo trafia do ośrodka, w którym sprawuje rządy znana mu z czasów szkolnych Anna (Nora Tschirner). Niegdyś wyśmiewana i wyszydzana przez Luda, dziś mści się na nim zlecając najbardziej wymyślne i upokarzające zadania. Wszystko kończy się happy endem. Ludo po perypetiach wyznaje w teatrze miłość Annie. Fajna końcówka - z taksówkarzem w tle. Komedia romantyczna "Miłość z przedszkola" okazała się czarnym koniem niemieckiego box office'u. Do sukcesu filmu przyczyniło się niewątpliwie nazwisko reżysera i zarazem odtwórcy głównej roli, Tila Schweigera, najpopularniejszego obecnie niemieckiego aktora. Miło się oglądało. Ocena: 4

jesienne człapanie

Po kontuzji stóp pierwszy raz wyruszyłem pobiegać. Tego mi było trzeba! Bieganie po lesie, po jesiennym dywanie z liści, super. Czuć już jesień: zimne wieczorne powietrze.

dylematy współczesności

to buy or not to buy

Kto tam mieszka? ciąg dalszy nastąpił poniżej

Postawiłem pytanie: kto mieszka w takim domu: Ładny dom, otoczony pięknie zdobionym płotem, w otoczonej posesji ładnie przystrzyżona trawa, kwiaty... Sielankowy obraz burzą kraty zamontowane na oknach budynku i groźnie wyglądający pies (nie znam się na rasach, ale wyglądał jakby się szykował do odgryzienia nogi nieproszonemu gościowi). Ostatnio jeździłem często po kraju, zwłaszcza centralnej Polski i zauważyłem, że taki model zamieszkania preferują tamtejsi księża. A na dodatek, żeby z takim księdzem porozmawiać dzwoni się na dzwonek, pleban wychyla się zza okna i krzyczy do "klienta" zza ogrodzenia: Czego? kulturalniejszy: Słucham? Jak warto porozmawiać, albo "klient" zainteresował, bądź pochodzi z "wyższej warstwy społecznej" gospodarz schodzi, chowa psa, bądź tłumaczy, że nie gryzie i wtedy następuje dialog face to face. Spotkałem się po raz pierwszy z takim modelem kontaktu z wiernymi, stąd go opisuje, nie jest to wyraz antyklerykalizmu, ale zatroskania o Kościół. Bo gdybym przyszedł jako wierny prosić księdza o pogrzeb swojej mamy nie chciałbym usłyszeć słowa: Czego? Ale życzliwości i wsparcia. Raz zdarzyło się, że zanim podjąłem rozmowę z "centralnym" księdzem potraktował mnie jako wroga, jakoby zwolennika Palikota (chyba za długo oglądał transmisje telewizyjne i każdy obcy nieznajomy człowiek w jego oczach to wróg). Zrobiło mi się głupio bo i ja jestem dość głęboko zakorzeniony w wiarę w Jezusa Chrystusa, a może nawet głębiej niż ów pleban (no to teraz wyraz mojej pychy). Zatem pojawia się obraz Kościoła jako zagrożonej twierdzy, nie otwartej, ale zamkniętej na cztery spusty. A kapłan to obrońca z flintą wychylający się zza flanki i gotowy ostrzeliwać i bronić fortecy, niestety może się zdarzyć, że z powodu słabego wzroku zacznie ostrzeliwać odsiecz lub neutralnych przechodniów.
Odpowiedzi na taki model Kościoła udziela Messori, wskazując także jego źródła: "Ci, którzy winni być apostołami Ewangelii, stawali się zbyt często apostołami Boga filozofów, tej kultury światowej. Skoro Bóg filozofów jest wszechpotężny, to my Jego przedstawiciele winniśmy odbijać w sobie Jego potęgę. Wszechpotęga staje się wzorem, potęga ideałem: ten, kto jest odbiciem Boga, może być tylko szefem, mistrzem, księciem. Wtedy Kościół uważa, że świadczy o Bogu, gdy buduje pałace dla ambasadorów ukrzyżowanego cieśli z Nazaretu..." Słowa trafne, mądre, głębokie, pełne ducha ośmiu błogosławieństw!

czwartek, 14 października 2010

Wspomnienie o śp. ks. Tadeuszu Styczniu SDS

Dnia 14 października 2010 roku w Trzebnicy zmarł Ks. Prof. Tadeusz Styczeń SDS. Znany i ceniony na całym świecie etyk był uczniem i przyjacielem Jana Pawła II. Kilkakrotnie i moje życiowe ścieżki skrzyżowały się z jego. Pamiętam na pierwszym wykładzie z filozofii, kiedy wskoczył na krzesło i rozglądając się z uśmiechem zawołał: ilu tu was przybyło.
Później było kilka bardzo osobistych spotkań i wydarzeń w Austrii, kiedy to mogłem go bliżej poznać jako człowieka. Pozostaną one w mojej pamięci. Spacery po Klagenfurcie, poszukiwanie sklepu z muzyką klasyczną. Ks. Tadeusz znał większość płyt, zadziwiał mnie, rozmawiał niezwykle ciekawie ze starszą sprzedawczynią z tego sklepu. Świetnie mówił po niemiecku. Pamiętam jak śpiewał wiele piosenek i pieśni w gronie swych międzynarodowych przyjaciół i znajomych po polsku, niemiecku, a nawet nucił coś po słoweńsku W Austrii miałem okazje temu wybitnemu człowiekowi pomagać w prozaicznych rzeczach: zakupach, pomocy w podróży czy odwiedzinach u lekarza. Miły, rozmowny, skromny, otwarty, życzliwy, z poczuciem humoru. Ostatnie nasze spotkanie odbyło się w kościele akademickim, w Lublinie z okazji 50 rocznicy jego święceń kapłańskich, pamiętam jak wtedy opowiadał o ostatnich chwilach i śmierci papieża Jana Pawła II. W opowieści  ks. Tadeusza wyłonił się obraz umierającego Jana Pawła II dobrego pasterza z białą owieczką na ramionach (tak kojarzyła mu się poduszka na której leżał papież). Niech Ci dwaj przyjaciele spotkają się znów u Ojca Niebieskiego. R.I. P z muzyką, filozofią i humorem.
Kilka dopowiedzi o ks. Tadeuszu z artykułu ks. Giemzy:
 W rodzinnych Wołowicach uczył się wrażliwości na piękno literatury i muzyki.  przekraczania narodowych uprzedzeń. Prawdziwą jego pasją była muzyka. Marzył, by studiować muzykologię. Na przeszkodzie w realizacji planów ks. Stycznia stanął ówczesny prowincjał, który dostrzegał jego uzdolnienia, ale uważał, iż wrażliwość i romantyczność młodego współbrata może być niebezpieczna. Z tego powodu polecił mu wybrać inny przedmiot. Wybór padł na wykłady ks. Karola Wojtyły, który w 1953 roku ukończył przewód habilitacyjny na Wydziale Teologicznym UJ. Po zlikwidowaniu Wydziału Teologicznego UJ rozpoczął on w 1954 roku wykłady z historii doktryn etycznych na KUL-u. W wykładach ks. Karola Wojtyły w Krakowie uczestniczył jako student kleryk Tadeusz. Studia filozoficzne na KUL-u rozpoczął ks. Styczeń w 1955 roku Jego naukowa droga związała się odtąd z ks. Wojtyłą. Uczestnicząc w prowadzonym przez niego seminarium z etyki, pod jego kierunkiem przygotował pracę magisterską i doktorską (1963 r.). W 1971 roku przedstawił rozprawę habilitacyjną. Ksiądz Styczeń najpierw został asystentem, a następnie adiunktem przy katedrze ks. Wojtyły. Gdy ks. Karol Wojtyła w 1958 roku otrzymał sakrę biskupią, a w 1964 został mianowany arcybiskupem krakowskim, coraz częściej z racji licznych obowiązków związanych z kierowaniem diecezją, udziałem w życiu Kościoła powszechnego (m.in. w Soborze Watykańskim II) powierzał ks. Styczniowi prowadzenie wykładów i seminarium z etyki.
            W liście z 4 listopada 2000 roku skierowanym przez Jana Pawła II do ks. Stycznia z racji jego 70. urodzin, Papież tak ocenia ten okres: „Nasza wspólna przygoda z etyką zaczęła się jeszcze przed Lublinem. W Lublinie jednak, na Wydziale Filozoficznym Katolickiego Uniwersytetu, miała ona fazę decydującą. Tam spotykaliśmy się zarówno na wykładach, jak i na seminariach, które prowadziłem jako wykładowca dojeżdżający z Krakowa. Tam również dane mi było poznać Cię bliżej jako studenta głęboko zainteresowanego problematyką etyczną. Wszystkie kolejne stopnie naukowe: magisterium, doktorat, a z kolei habilitacja, następowały po sobie w dość szybkim tempie, tak że mogłem być spokojny o przyszłość Katedry Etyki na KUL-u. Formalnie wciąż byłem z nią związany aż do roku 1978, ale praktycznie wszystko już opierało się na Tobie”
Wybór ks. kard. Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową w dniu 16 października 1978 roku nie przerwał zadzierzgniętych więzi naukowych i osobistych. Wprost przeciwnie, pogłębił je. Ksiądz Styczeń nie tylko kontynuował i rozwijał myśl swojego Mistrza, ale w bardzo dyskretny sposób towarzyszył Mu w posłudze Kościołowi powszechnemu. Ta wzajemna przyjaźń rozwijała się na różnych płaszczyznach: w dysputach naukowych, zatroskaniu o Kościół, wspólnych chwilach wypoczynku i świętowania. W cytowanym już liście urodzinowym Ojciec Święty tak napisał: „Jestem Ci serdecznie wdzięczny za wszystkie lata naszej współpracy, (...) a nade wszystko za serdeczną przyjaźń, którą mi okazywałeś i okazujesz niezmiennie do dnia dzisiejszego. Jesteś, Tadeuszu, znakomitym etykiem, ale nie tylko to - jesteś świetnym narciarzem i turystą. Z wdzięcznością wspominam wszystkie nasze wyprawy - letnie, jesienne, zimowe - naprzód jeszcze w górach polskich, a potem także na północy Italii; były one okazją do różnych przemyśleń i twórczych dyskusji”.
          Ksiądz Tadeusz Styczeń był przy papieskim łożu śmierci w kwietniu 2005 roku. Jak zawsze dyskretny, nie chciał obnosić się faktem obdarowania przyjaźnią przez Ojca Świętego i zyskać przez to poklasku i uznania mediów. Mimo natarczywości, niekiedy wręcz nachalności dziennikarzy odmawiał wszelkich wywiadów dotyczących jego więzi z Janem Pawłem II i towarzyszenia Mu w cierpieniu i śmierci. „Ktoś, komu umiera ojciec i on jest przy tym, nie mówi do telewizji o tym” - powiedział na zakończenie Mszy św. celebrowanej z racji jubileuszu 50-lecia kapłaństwa 5 kwietnia 2005 roku w kościele akademickim KUL w Lublinie. To jedyna publiczna wypowiedź ks. Stycznia na ten temat. Było to wzruszające świadectwo wiernego ucznia i przyjaciela, a nie jakieś spekulacje.
         Oddajmy mu głos: „W momencie, kiedy Ojciec Święty skonał, dostrzegłem niezwykły kontrast. Jeszcze niedawno ten niezwykły ból na jego twarzy. To skrępowanie przyrządami, które miały pomóc przedłużyć mu życie. On, który widzi swoją wierność Ojcu przez to, że służy, ale służąc ma prawo, żeby mu nie skracać drogi cierpienia do Ojca. Byłem świadkiem, jak podnosił ręce skowane. Czy nie prosił Ojca: bo jeśli to jest rzeczywiście dość, to chyba niech moi opiekunowie rozumieją i to, że ja mam prawo oddać życie, a nie zatrzymywać życie, że Ty jesteś tym, który rozstrzyga. (...) Ukochane siostry i bracia, ta twarz cierpiącego, jak gdyby z impulsu Tego, który konając, skonał, ta twarz pojawiła się nieoczekiwanie jako twarz kogoś uśmiechniętego, skłoniona w stronę poduszki, która wyglądała - ja wiem? - jak baranek czy owieczka, i uśmiechnięty w tamtą stronę tak stygnął. (...) Chcę się z wami podzielić tym, że nam nie wolno nie radować się z tego, że odszedł taki ojciec, ale równocześnie, że wolno też, trzeba zapłakać, że go już nie ma. Dopiero wtedy jest pełnia i umiejmy walczyć w sobie o tę równowagę. Żeby to było jakimś przyczynkiem, kim Bóg Ojciec jest w stosunku do nas, skoro nam swojego Syna dał, by nikogo nie gwałcąc, skłonił człowieka, by sam wybrał tego, który jest jego ojcem. Oczekuję, żebyśmy z tym szli do naszych domów, i roznosili radość, okupując ją świadomością cierpienia i braku, i pustki, że jego nie ma, że jest tam".
             Ostatnie lata ks. Profesora Stycznia naznaczone były cierpieniem. Pan wezwał go do siebie 14 października 2010 roku w 80. roku życia, 64. roku życia zakonnego i 56. roku życia kapłańskiego. Stało się to w przeddzień uroczystości ku czci św. Jadwigi Śląskiej, patronki dnia wyboru Jana Pawła II na papieża. 

piątek, 8 października 2010

Kto tam mieszka?

Ładny dom, otoczony pięknie zdobionym płotem, w otoczonej posesji ładnie przystrzyżona trawa, kwiaty... Sielankowy obraz burzą kraty zamontowane na oknach budynku i groźnie wyglądający pies (nie znam się na rasach, ale wyglądał jakby się szykował do odgryzienia nogi nieproszonemu gościowi). Pytanie: kto mieszka w tym ślicznym domku? Czekam na propozycje... cdn.

niedziela, 3 października 2010

Duże dzieci - serie wygłupów


Pięciu kumpli spotyka się po latach na pogrzebie szkolnego trenera koszykówki. Okoliczności mało szczęśliwe, jednak dobra okazja, aby miło spędzić weekend z kolegami. Wraz z rodzinami zatrzymują się w domku nad jeziorem należącym do zmarłego trenera. Przyjaciele na nowo przeżywają szkolne czasy, nabijają się z siebie i usiłują pokazać dzieciom, że można się bawić tak jak za dawnych czasów. Każdy z nich wiedzie zupełnie inne życie (jest hollywoodzki agent filmowy, kucharz-amator czy brzydal z seksownymi, dorosłymi córkami). Kiedy na ekranie pojawia się Adam Sandler, Chris Rock i Kevin James, wiadomo, że czeka nas seria wygłupów, wrzasków i niezamierzonych kontuzji. Ktoś spadnie z wysoko zawieszonej liny, komuś przebiją stopę strzałą, a Steve Buscemi skończy calusieńki w gipsie z rękami usztywnionymi w górze. Atrakcji dostarczają również żony i pociechy. Jedna z małżonek paraduje po lesie w szpilkach, druga karmi piersią kilkulatka, a jeszcze jedna jest "nieco" starsza od całej reszty. Wesołą gromadkę dopełnia babcia cierpiąca na chroniczne gazy oraz pies z podciętymi strunami głosowymi.  Między szaleństwami wesoła kompania ma czas na drobne przemyślenia, z których wynika, że najważniejsza jest rodzina. Salma Hayek swoją urodą i wdziękiem poprawia notowania filmu, haha, bowiem nie otrzymała szczególnie porywającej roli. "Duże dzieci" to raczej mało ambitna komedia, która rozbawi kilka razy i o której szybko zapomnisz. Można pójść z braku laku, jednak poszukującym dojrzalszego kina nie polecam. Ocena: 3.

zioła, trawka...

witryna jednego ze sklepów dla kolekcjonerów z dopalaczami
Moja mama lubi rośliny, dba o nie w domu i pod blokiem. Pewnego dnia postanowiła kupić nawóz do kwiatków. Na osiedlu zauważyła nowy sklep, okna przyciemnione, na nich wielkie napisy: zioła, trawka, naklejony zielony liść..., trochę się zdziwiła, że wokół tego sklepu kręci się wielu młodych ludzi, zwłaszcza wieczorami. Ale uradowana, że ma sklep ogrodniczy praktycznie pod nosem, weszła do sklepu i z uśmiechem zapytała młodego sprzedawcę: czy ma nawóz do kwiatów? Zdziwiony i trochę zaskoczony sprzedawca odrzekł, że nawozów nie prowadzą i że... tu sprzedaje się tylko egzotyczne ziółka i trawki... Mama wyszła rozczarowana z tego sklepu, do końca nie zrozumiała o co chodzi, wyjaśniłem jej o co chodzi z tymi ziółkami i dlaczego kolekcjonerami bywają najczęściej młodzi ludzie.  O tym, że te "ziółka i trawki" to produkty kolekcjonerskie, które odurzają, wprowadzają w euforię, wywołują halucynacje, czyli działają jak narkotyki. Przypomniało mi się to zdarzenie w kontekście wiadomości, że wreszcie rząd zaczyna zajmować się dealerami dopalaczy po ostatnich wypadkach zatruć. Szkoda, że tylko tak późno. Za przyzwoleniem państwa legalnie młodzi ludzie mogli rzucać się w szpony uzależnień, a później narkotyków.

piątek, 1 października 2010

Nie kradnij!!!

Islamski sąd wydał wyrok w świetle prawa szariatu na Abdikarina Adsullahiego. Pojmany człowiek był sądzony za kradzież. W mieście Bakool w południowo-zachodniej Somalii na stadionie piłkarskim przed setkami ciekawskich odcięto mu rękę. Skazany ukradł gotówkę i telefon komórkowy wartości około 550 dolarów. (Internetportal Mareeg z 7.5.2010) Gabor Laczko, bo to w jego blogu tę informacje znalazłem, postulował, aby wprowadzić taką karę do Europy. Ale po dojrzalszym namyśle zrezygnował i tę myśl odrzucił. Martwił się, że niektórzy politycy Włoch, Grecji i innych krajów europejskich nie mogliby się przeżegnać. Ciekawe jakby to wyglądało z polskimi politykami. Teraz wielu oddycha pełną parą, wykonując puste gesty, ciesząc się otwartymi dłońmi,  pięknym uśmiechem, niezłymi notowaniami i pełnym portfelem. Idą wybory pojawiają się tradycyjne tematy zastępcze, a może trzeba by było konkretnie rozliczyć z pracy, z dokonań, z pieniędzy. Niektórym podziękować, a nie ulegać ułudzie zewnętrznego piękna, uśmiechu.
P.S. Kilka moich rozmówczyń stwierdziło, że one lub ich znajome w wyborach głosuje na ładniejszych i przystojniejszych kandydatów (vel kandydatki - ich jest mniej, choć ma być więcej kobiet w polityce). Można więc już teraz typować, kto będzie nami rządzić. Przystojny, gładki pierdoła ma przewagę nad małym, grubszym, ale mądrzejszym. Jednak mały nie urośnie, ale za to może schudnąć. Bo przede wszystkim P.R., no i estetyka. Zatem nie będzie u nas obcinania rąk, wszystko po staremu, a jak kraść to porządnie. A jednak kilka tysięcy lat na Synaju rozbrzmiał Kogoś głos i wciąż każdemu z ludzkiego plemienia nieustannie w sumieniu przypomina: nie kradnij!!! Tego uczy się na religii, panie Napieralski, a wy nie chcecie, by naród tego się nauczył. Jeszcze się uczy nie zabijaj! czcij ojca i matkę! Ale przede wszystkim mówi się o miłości do Boga, do siebie i drugiego człowieka. Zatem nawet jakby wygrała ultraprawica chrześcijańska w Polsce to jednak nie będzie obcinania rąk, najwyżej więzienia. Tak smutno się zrobiło, bo by nie wygrali ładniejsi i przystojniejsi, haha. Chyba muszę wystartować w wyborach: bo i mądry, i wygląda jako tako, haha (jaki próźny). Muszę kończyć, bo późno i piszę już od rzeczy.