Poszedłem na film "Vicky, Cristina, Barcelona". Vicky (Rebecca Hall) jest ładna, Cristina (Scarlett Johansson) bardzo ładna a Barcelona przepiękna (Penélope Cruz), niestety film "Vicky Cristina Barcelona" jest nudny. Dobrze, że mialem mile towarzystwo. Są pogmatwane relacje międzyludzkie, pragnienia, niespełnione marzenia, szczypta intelektualizmu, trochę artyzmu, jednak całość jest zbyt chaotyczna - nawet jak na Allena i nie dość błyskotliwa - jak na Woody Allena. Ladne obrazki, trochę delikatnego erotyzmu, caly wątek to tanie romansidło jak na mój smak. Nie opowiem więc fabuły. Podobała mi się jedynie muzyka hiszpańska, no i piękne aktorki, kobietom może podobać się aktor (Javier Bardem - typ macho). I tyle. Nie polecam isc na film dla samej muzyki..., chyba że z milym towarzystwem, hahaha. Ocena - 5.
A mi się film dosyć podobał. Wbrew pozorom istnieje w nim pewna logika,ale jest to logika uczuć. Tylko trzeba zajrzeć głębiej. Allen wczuł się w rolę kobiety, ogląda świat jej oczami. (W samym tytule filmu widnieją trzy imiona kobiece!) Zdjęcia są piękne, bardzo malarskie, artystyczne, wiele ujęć, to jakby gotowe obrazy o soczystych barwach. Cieszą oko zbliżenia ślicznych zakątków Barcelony i Oviedo, a ucho - pieści słodki szept hiszpańskiej muzyki. Sceny erotyczne są bardzo delikatnie zaznaczone, zupełnie nie jak w typowo męskim kinie. Dużo się mówi o seksie, bardzo otwarcie, a tu - niespodzianka! Można by powiedzieć - taki macho, takie piękne kobiety i gdzie te momenty? haha. To mi się akurat u Allena podoba. On widza trochę zwodzi, subtelnie się nim bawi... pozostawia w napięciu...nie daje prostych rozwiązań.
OdpowiedzUsuńSama Barcelona jest tu kobietą - piękną, tajemniczą, o niezwykłych kształtach wyśnionych przez Gaudiego. Jej uosobienie, to Maria Elena, kobieta przepiękna, wrażliwa, nieokiełznana, zazdrosna, zaborcza.
Kobiety widzą świat przez pryzmat detali, lubią piękne szczegóły, niedopowiedzenia, mgiełkę tajemniczości... I taki jest ten film.
A fabuła? Niebanalna, moim zdaniem. To historia trzech kobiet, dla których jeden mężczyzna staje się losem, osią świata, promieniem reflektora, wyłaniającym z mroku ich wnętrza to, czego nie wiedzą, a może nie chcą wiedzieć, jest katalizatorem prawdy o nich samych. Jest lustrem, w których mogą się przejrzeć. Każda z nich poszukuje miłości, szczęścia, spełnienia. On również. Jednak w końcu wszystkich spotyka wielkie rozczarowanie. Ten mężczyzna nie jest w stanie odpowiedzieć na pytania żadnej z nich, nie umie zakończyć ich, ani swojej, udręki, staje się natomiast przyczyną nowych cierpień, choć tak bardzo stara się przedstawić świat jako prosty, piękny i do wzięcia. Jego była (?) żona do końca życia niczym satelita będzie krążyć po jego orbicie, w tańcu śmierci. Christina odchodzi nie uzyskawszy odpowiedzi na dręczące pytania, wykreśla jedynie jeszcze jedną ścieżkę z mapy swoich rozdroży, Vicky, której najbardziej współczuję, rozpoczyna życie małżeńskie z przeświadczeniem, które jej nigdy nie opuści, że wiedziała czego chce, zanim przybyła do Barcelony... A ojciec głównego bohatera zapewne spali wszystkie przepiękne wiersze przed śmiercią, z zemsty nad światem, który nie potrafi już kochać...
Widać, że nie czytujesz tanich romansideł, haha. One zawsze kończą się formułką "i żyli długo i szczęśliwie"...
Pozdrowienia :)
Dziękuje za podzielenie się swoim odbiorem filmu. Z podziwem przeczytałem Twoją opinię na jego temat. Majstersztyk. Podziwiam kobiecą zdolność zachwycenia się szczegółem. Dla mnie najważniejsze jest całościowe wrażenie: wychodzę od pytania czy zachwycił mnie film lub też nie. Porwał, zainteresował czy też nie? I to jest podstawowa sprawa, natomiast szczegóły, detale są elementami na wadze, mogą sprawić, że opinia przeważy się w jedną lub drugą stronę. Twoja recenzja stała się dla mnie okazją do zaobserwowania różnicy w myśleniu pomiędzy kobietami i mężczyznami. Pozdrawiam śniegowo.
OdpowiedzUsuńDo oglądania filmu zabrałam się z wielkim dystansem i bardzo krytycznym nastawieniem, po przeczytaniu Twojej recenzji :) Ale moja przewrotna i bardzo przekorna dusza kazała mi spojrzeć nań z miłosierdziem i zrozumieniem. I ot, co z tego wynikło. To też rys kobiecej natury. Lubimy się litować, pochylać nad światem, znajdować lub tworzyć maleńkie, choćby zbędne (?)piękno tam, gdzie mężczyźni zaorali już grunt pod swoje wiekopomne wizje, haha. A swoją drogą męskie syntezy i kobiece analizy przecież wspaniale się uzupełniają, ne s'pas?
OdpowiedzUsuń