piątek, 14 stycznia 2011

Poczto polska, więcej szacunku!!!

Poczta. Wchodzę kupić znaczki. Jak zwykle ogromne kolejki (nie przypominam sobie, żeby był kiedyś na poczcie luz). Otwarte dwa okienka. Stoje swoje 15 minut. W pewnym momencie pani z sąsiedniego okienka zamyka swe okienko i informuje, żeby petenci przeszli do sąsiedniego, bo ma przerwę. W duchu myślę, że miałem szczęście i dobrze wybrałem kolejkę. Ok. Rozumiem, że pani ma prawo do przerwy (herbatki, toalety, świeżego powietrza, rozprostowania nóg i pleców), ale istnieje jeszcze szacunek dla klienta. Jeśli przewiduje przerwę to informuje ostatniego klienta, że on jest ostatni i proszę, aby przekazywał tę informację pozostałym. Wówczas nie denerwuje się osoba, która wystała swoje 15 minut i pod nosem, ktoś zamknął jej okienko informując, żeby przeszedł do sąsiedniego, bo ma teraz przerwę, co może oznaczać ponowne odstanie 15 minut i modlitwę, żeby kolejna pani nie zamknęła okienko. A potrzeba niewiele, więcej szacunku. Są inne metody: wywieszenie informacji o przerwie, albo metoda numerkowa (trochę droższa) każdy klient dostaje numer, który wyświetla się przy okienku i do niego podchodzi się załatwić swą sprawę. I jeszcze jedna rzecz. Przede mną stała starsza pani, która chciała coś opłacić i prosiła panią w okienku o pomoc w wypisaniu druczku, odeszła z informacją, że to nie zakres obowiązku kasjerki pocztowej. Jasne, to prawda. Ale może poczta pomyśli o praktykantach albo stażystach, którzy mogliby pomagać starszym w takich sytuacjach. Nie mówię tu o poczcie z jednym okienkiem, ale dość dużej poczcie miejskiej. A więcej poczto polska, z tradycjami i ponoć nowoczesna, więcej szacunku!

31 komentarzy:

  1. Poczta w Polsce to niestety instytucja monopolistyczna i panie czują się tam bezkarnie, zresztą tak samo jak na uczelniach w dziekanacie-ta sama kultura obsługi!!!
    Tempo poczty jest podobne jak tempo PKP-wczoraj dostałam kartkę na święta wysłaną 20 grudnia...
    Także czego oczekiwać od takiej instytucji....

    OdpowiedzUsuń
  2. niestety czasami tak bywa. Swego czasu ktoś z moich znajomych dostał kartkę pocztową, która wędrowała przez Oslo (stolicę Norwegii) zostały przybite tam pieczątki, bo na poczcie ktoś nie sprawdził, że w Polsce jest miejscowość Osola i pomyślał, że to chodzi o norweskie Oslo. Kartka wróciła jednak do Polski i jej adresata.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgoda co do poczty. Choć i tu bywają chlubne wyjątki. Chciałam jednak opowiedzieć o czymś innym.
    Otóż mam bardzo miłe wspomnienia z dziekanatu Wydziału Humanistycznego KUL, gdzie pracowała pewna młoda, uśmiechnięta pani. Pięć lat obserwowałam Jej pracę, widziałam zaangażowanie i wielką życzliwość wobec wszystkich studentów - petentów. Na koniec, po obronie pracy magisterskiej, przyszłam do niej z jedną, skromną białą frezją i słowami wdzięczności za lata uśmiechu, dobrego słowa i cierpliwości do mojej i nie tylko mojej bezradnej administracyjnie natury. Jej reakcja była powalająca, wzruszająca. Od tamtej pory jesteśmy przyjaciółkami, choć daleko od siebie mieszkamy. Irenko, jesteś diamentem!

    OdpowiedzUsuń
  4. Super sprawa z tym Oslo zamiast Osoli. Kartka sobie pewnie nie krzywduje; zobaczyła kawałek świata, też bym tak chciała. Ale do rzeczy:
    HANS,HANS...jakie to mocne i poruszające imię, mmmmmm..., co ja chciałam powiedzieć? Aha, Hans, skoro już się tak rozbestwiłam i panoszę się na tym Twoim blogu (nie żałujesz czasem, że mi dałeś adres, co?), to mógłbyś mi (i innym panoszącym się) jeszcze ułatwić komentowanie Twoich innych blogów tak jak to zrobiłeś w 'Zielonym'? Thanks from the mountain. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki, HANS. Ale tempo! W dodatku o tak późnej porze... No? Chyba sam widzisz, że jesteś słodki... :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Aż za... a o 00:52 się śpi a nie słodzi!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj, nie kuś mnie do gorących komentarzy!

    OdpowiedzUsuń
  8. Oglądałam sobie wczorajszej nocy "The Bounty" w oryginale, z młodym Melem Gibsonem oraz Anthonym Hopkinsem. Fajny film o żegludze, odległych, egzotycznych wyspach i ludzkich wyborach. Stąd ta późna pora. W przerwach zaglądałam na pasjonujący blog i...no, po prostu wzruszyłam się... Stąd te słodkości. Mam nadzieję, że się nie gniewasz? :)

    OdpowiedzUsuń
  9. To miło, że są takie panie w dziekanatach-choć obawiam się, że to są wyjątki.
    U mnie w dziekanacie zaczyna się tak rozmowę:"Przepraszam, że przyszłam i odważyłam się przeszkodzić, ale...." i wtedy jest cień szansy, że może się uda:-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Apel do pań w dziekanatach (większość tych pań też pewnie studiowała, a więc była studentkami): Szanuj studenta/kę! Bez nich nie miałaby pani takiej fajnej pracy. Apeluje jako prawie wieczny student (teraz tylko podyplomowy, pośród głodnych wiedzy lub awansów zawodowych dojrzałych współstudentów/tek), haha. Kocham uczelnie, bo jest się niezwykle obdarowywany, to wszystko takie cenne: zdobywana wiedza,dyskusje, przemycane idee, pomysły, poglądy też polityczne, niuansy. A dane mi było i jest wędrować po różnych stronach katedry.

    OdpowiedzUsuń
  11. ODA DO PANI W D.

    Pani w dziekanacie!
    Student liczy na Cię.
    Władczyni indeksów!
    Nie lecz się z kompleksów
    Kosztem biednych żaków,
    Którzy ciągle zakuw-
    Ają i biegają,
    I czasu nie mają...
    A Twoja uprzejmość
    Da słodką wzajemność
    I wdzięczność tej braci.
    Nic pani nie straci...

    Wbij zatem pieczątkę
    I przybij im piątkę!

    Pozdrowienia dla wszystkich zmagających się z wiedzą, po różnych stronach katedry.
    A ostatnio dowiedziałam się, że moją najbliższą sąsiadką jest pani trzęsąca, od biurka w dziekanacie właśnie, całym Uniwersytetem...

    OdpowiedzUsuń
  12. ale jesteś twórczo płodna, noc i jest już wiersz, oda. Brawo, masz talent!!! No i te znajomości, hahaha.

    OdpowiedzUsuń
  13. Wierszyk, skromnie powiem,
    Powstaje mi w głowie
    Jak nocne marzenie...
    Wystarczy natchnienie.
    Napisanie wiersza, to właściwie kwestia minut. Wystarczy ciekawy temat i moment skupienia.

    OdpowiedzUsuń
  14. Dzięki za apel:-)
    Widzę, że niektórzy tutaj mają bardzo optymistyczne podejście co do uczelni...
    Hmm....ja w trakcie sesji, nie mam ani grama entuzjastycznego podejścia do uczelni.
    Nauka jest fajna, ale do czasu, kiedy jedyne co widzisz w ciągu dnia to książki i prowadzisz wyścig z czasem, żeby nauczyć się 14-stu książek-cegieł.
    Macie fajniejsze studia czy jak?

    OdpowiedzUsuń
  15. Chyba mamy lepsze (łatwiejsze !?) studia, albo się tyle nie uczyliśmy, haha. W każdym razie samych piątek na sesji. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie zapomnę egzaminu z historii filozofii. Całą noc czytałam Tatarkiewicza, chyba po raz trzeci. Rano powlokłam się na egzamin z kompletnym mętlikiem w głowie. Dostałam banalne pytanie z Sokratesa, a potem 'zakład' Pascala, czyli sam miód... Ale z powodu nieprzespanej nocy język plątał mi się w supełki. Nie wiem nawet co mówiłam, w takim byłam stresie. Zaliczyłam, ale od tamtego czasu postanowiłam zdawać egzaminy z zachowaniem higieny fizycznej i intelektualnej: żadnego zarywania nocy, spokój, bo jak nie zdam świat się nie zawali, myśleć przytomnie, w końcu sumiennie się uczyłam cały semestr, coś pamiętam. I - co może najważniejsze - przecież po drugiej stronie katedry siedzi również przedstawiciel gatunku homo sapiens, ktoś myślący, czujący i mimo wszystko życzliwy. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  17. A swoją drogą ciekawe co to za kierunek studiów, na którym do egzaminów trzeba wkuć 14 cegieł. Student Survival Camp???

    OdpowiedzUsuń
  18. Silence, 3 razy czytac Tatarkiewicza, szacun, hahaha. Jak to sie nazywa? ....
    A teraz prosze nie kpic ze studentow. Zgadzam sie ze po drugiej strony katedry siedzi przedstawiciel homo sapiens, haha, pytanie czy zawsze zyczliwy, a moze dzis nie ma humoru, zona/maz go zdenerwowal/a; ma swoje dni; nie wyspal sie, padl mu komputer itd. haha. Zartuje...., studenci niech przyjmuja jedynie wersje o zyczliwosci profesora/rki.

    OdpowiedzUsuń
  19. Jak to się nazywa? Pracowitość, ot co! hahaha. Nie kpię ze studentów tylko z systemu nauczania.
    Masz rację, trzeba podnosić morale studentów w tym ciężkim czasie. W tajemnicy powiem Ci, że u nas na KUL krążyły wręcz mrożące krew w żyłach opowieści o pastwiących się egzaminatorach. Myślę, że mocno wyolbrzymione, ale jako kandydatka na studentkę niemal zemdlałam, osunąwszy się po ścianie, po egzaminie wstępnym u "ziejącego ogniem" fonologa...

    OdpowiedzUsuń
  20. Swoją drogą, Hans, w którym momencie kpię ze studentów? Że staram się ich nastroić pozytywnie do egzaminatorów, czy że wyśmiewam zadawanie cegieł do egzaminu? Powinny być skrypty, a jak ktoś nie ma, to powinien tak prowadzić wykład i ćwiczenia, żeby student najważniejsze wiadomości miał już w głowie jeśli regularnie chodził na zajęcia. A nie - wykład od sasa do lasa, na ćwiczeniach - byle co, a potem na egzaminie wymagania z sufitu wzięte. Wiem co mówię, bo pochodzę z rodziny wykładowców akademickich, dodam nieskromnie, że świetnych i bardzo życzliwych. :)
    A co do historii, wszelkiej historii, to ja nieboraczek jestem, bo mi się zawsze wszystko miesza. Ty, to co innego, pewnie szybko łapiesz i zapamiętujesz, bo to Twoja pasja. A Jedyny nie zdany przeze mnie egzamin na studiach, to była właśnie historia - fonologii (brrrr)... Same daty, nazwiska, teorie, daty, nazwiska, teorie...
    Jeszcze raz gorące pozdrowienia dla wszystkich przeżywających jam session!!!

    OdpowiedzUsuń
  21. z ta pracowitoscia to ci sie udalo, brawo, haha. A co do omdlewania to w takich sytuacjach profesor moze postapic dwojako: moze rzec zimno do innych studentow - wyniescie trupa za oboz i dalej egzaminowac, pastwiac sie. Wrazliwy lekliwie bedzie spogladal na niewiasty, czy nie omdlewaja, ze dostaja 4 zamiast spodziewanej 5.

    OdpowiedzUsuń
  22. Omdlałam dyskretnie, po wyjściu z sali. Nie widział. A jeden ksiądz filozof na KUL, gdy mu siostra zakonna zemdlała podczas egzaminu, powiedział do reszty delikwentów stojących pod drzwiami: "Wynieść to ciało, wnieść następne..."

    OdpowiedzUsuń
  23. :-)
    Hmm...nie wiem czy ktoś chciałby, żebym w przyszości leczyła kogoś na podstawie skryptów:-)
    Każde studia są specyficzne, trudne na swój sposób...
    Super, że macie wrodzoną pracowitość w sobie:]
    Egzaminatorzy też są różni-czasem wprowadzają miłą atmosferę, a niekiedy i tak coś wymyślą, żebyś nie zdał/a.
    Nie wiem dlaczego tak jest, ale zawsze z tych przedmiotów, których studenci najbardziej się boją są niezbyt sympatyczni, siejący grozę egzaminatorzy.
    Ale teraz to już wszystko przeżyję-do wszystkiego już przywykłam na tej uczelni!
    A co do psucia się komputerów wykładowcom i złego humoru z tym związanego-mieliśmy takiego pana dr, który przyszedł na wykład, próbował włączyć laptop i nagle stwierdził-"Ooo komputer mi padł, wykładu nie będzie":-):-):-)
    Hmm...uczelnia....
    Pozdrowienia dla Was:-)

    OdpowiedzUsuń
  24. droga pani studentko szacunek, nie leczyc z brykow ani skryptow i powodzenia na sesji, wiele wiedzy i madrosci, i zyczliwych profesorow, ze sprawnym sprzetem wyswietlajaco-podpowiadajacym.

    OdpowiedzUsuń
  25. slowo dla silence: chyba znam tego profesora dosc dobrze, jesli o tego chodzi u niego zdawalem pierwszy egzamin na studiach. W pewnym momencie wydawalo sie, ze egzamin bedzie nie wazny, poniewaz za duzo ulewal (byl taki przepis, ze jesli zbyt duzo studentow nie zda to caly egzamin nalezy powtorzyc, nie wiem, czy to jeszcze obowiazuje). Profesor sie spostrzegl, ze naruszyl proporcje (haha) i zwiekszyl wspolczynnik zdawalnosci. Ja znalazlem sie po tej wlasciwej stronie, haha.

    OdpowiedzUsuń
  26. No tak, medycyna to przypadek osobny :) Najcięższe studia, zdecydowanie. Tyle że szaleństwem jest czytać na gwałt przed samym egzaminem kilkanaście książek. Kto to zapamięta? Mętlik w głowie gotowy. A leczy się nie tylko ucząc z książek. Tu ważne są praktyki w szpitalach. Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
  27. Wracając jeszcze do medycyny...Bardzo podziwiam i życzę dużo siły. To są rzeczywiście opasłe tomiszcza do wkucia - nie ma innej rady- farmakologia, anatomia (kilka tomów)...myślę, że pomaga mnemotechnika. No i chyba umiejętne rozplanowanie sobie czasu w semestrze. Z bryków można się uczyć i nawet zdawać, ale do takiego lekarza też bym nie chciała iść... Co mnie oburzyło, to wiadomość, że dopiero do egzaminu kazali takie opasłe książki pochłaniać. I to aż czternaście! Przecież to trzeba podać na początku semestru! Chyba, że coś źle zrozumiałam.
    A jest w ogóle jakiś czas na 'studenckie życie' czy tylko kucie i kucie? Pytam o normalny, nie sesyjny czas. Dawniej chyba było jednak łatwiej na medycynie... Daj znać Hansowi i światu całemu, (również mnie), hahaha, jak Ci poszło! Powodzenia!

    .

    OdpowiedzUsuń
  28. Do Hansa: To pewnie uczeń tamtego (Panie, świeć nad jego duszą). Gdy studiowałeś, był już legendą. ale jak widać takich indywiduów jest na KUL-u więcej... Szkoła lubelska :)

    OdpowiedzUsuń
  29. Hmm...w czasie roku akademickiego miałam jeszcze kilkanaście innych pozycji do "przeczytania"-wszystkiego nie da się zapamiętać, nawet jak coś robię na bieżąco, to trzeba to powtórzyć. Do egzaminów uczę się już 7 tydzień i jeszcze 2,5 tygodnia przede mną:-)
    Gdybym nie była zdeterminowana i zorganizowana to raczej nie mogłabym tam studiować-tam trzeba mieć pomysł na życie, na siebie...
    Co do życia studenckiego na imprezy raczej nie mam czasu, ani siły-po dyżurach w szpitalu, praktykach już nie mam na to ochoty.
    Mimo wszystko lubię to życie, wiedziałam na co się decyduję-tj. moje powołanie, nie mogłabym robić czegoś innego.
    Trzeba się uczyć cay rok, ale na spotkania ze znajomymi, chłopakiem, czasem jakieś wyjazdy mam czas, o ile dobrze się zorganizuję-tj. najważniejsze!
    Dziękuję za życzliwość i dobre słowa, również Was pozdrawiam:-)

    OdpowiedzUsuń
  30. To z Ciebie można brać przykład. Dzięki za tę piękną wypowiedź. :)

    OdpowiedzUsuń